Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W chłopca główce młodej i to odrazu było jasnem, że ciotka i wuj nie znali ich tak długo... więc niebardzo ojca kochać musieli — a zatem i ich kochać nie mogli. Stara Orchowska, z którą Micio był poufalej — pół słówkami też w tem usposobieniu go utrzymywała...
Choć z Martyniankiem byli bardzo dobrze, sierota trzymał się jakoś na ostrożności, grzecznie — lecz zawsze trochę chłodno. Babińska znajdowała od drugiego dnia, że chłopak wyglądał po wiejsku, że był dziki, że się na nim pochodzenie matki i natura chłopska odbijała...
— Już to, mój drogi — szepnęła mężowi — niech on sobie tu przy Martynianku pobędzie jakiś czas... nie mam nic przeciwko temu, ale dla niego jako ubogiego, inne wychowanie potrzebne. Pańskie dzieci mogą się w domu edukować, dla ubogich są szkoły. Niema nic lepszego jak ława szkolna... bo to uczy życia...
— No — a czemuż Martynianka też nie oddamy, kochasiu co? — spytał Babiński.
— Proszęż cię, jedynak, delikatny i zupełnie w innem położeniu.
— To prawda, kochasiu, to prawda...
— A zresztą — dodała Babińska — nie bardzobym rada żeby przy nim tych manier nabrał nasz chłopak... bo to szorstkie jakieś, podejrzliwe... bojaźliwe, bo jemu trzeba ogłady, śmiałości...
— Tak, tak, jemu trzeba ogłady, kochasiu, — westchnął, myśląc o sobie Babiński — ja zawsze jeszcze żałuję że jej nabyć nie mogłem.
— Nie uwłaczaj sobie — rzekła żona — to prawda że ci zawczasu jej w domu nadać nie mogli — nie każ-