Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ludwika co prędzej usiadła, czując że pod nią zadrżały nogi... i że dreszcz przebiegł po sercu.
— Lusiu, zawołał Mieczysław — połącz-że ze mną dzięki któreśmy winni profesorowi... powiedz mu że całem życiem dobrodziejstwa jego nie zapomnimy...
Wezwana tak Ludwika podniosła się cała drżąca, wzrok Variusa nakazywał jej spokój... szepnęła coś niewyraźnie, udając uśmiech blady, i siadła. Mieczysław ściskał i całował drogiego mistrza, nie mogąc dobrać wyrazów wdzięczności.
— Dosyć już tego, kochany kolego, przerwał dr. Varius, przychodzę ci powinszować i złożyć życzenia. Wchodzisz na drogę, którą ja przebiegłem, znam ją i — niestety — nie mogę ci przynieść wielkiej otuchy! Jest to gościniec wielce kamienisty i trudny... zawód pełen goryczy i zasługi... w którego końcu rośnie często kolczasta niewdzięczność i jadowite potwarze... Obrałeś tę drogę — szczęść Boże...
— Jest to podobno wszystkich dróg żywota koniec... rzekł Mieczysław — ale zawód lekarza jak kapłana wielce mi się uśmiechał i śmieje, choć przeczuwam jego utrapienia... Mam młode męztwo na piersiach i — idę z odwagą.
— Nigdy jej nadto mieć nie może doktór — śmiejąc się, dodał Varius — a trzeba uzbroić się we wszykie odwagi, jakie istnieją... nie bać się śmierci., choroby, obrzydliwości, głupoty — potwarzy... nie bać wypowiedzenia prawdy, nie bać jęku i przekleństwa.
— Słowem niczego, oprócz sumienia, dodał Mieczysław, sadzając profesora.
Rozmowa stała się potem weselszą, Varius począł opowiadać jakie zazdrości obudziło powodzenie