Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pogrążoną — tak przybitą... z przestrachem zawołała:
— Co ci jest? trwożysz się chyba o Mieczysława — ale ja ci pierwsza pośpieszyłam zwiastować tryumf jego, z którego ja też, jako przyjaciółka wasza, dumną jestem... Umyślnie posłałam tam kogoś, aby mi dał znać w chwili, gdy te utrapione egzamina skończone zostaną. Przyznano mu dyplom... uściśnij mnie... Skończone wszystko!!
Jakież było podziwienie Serafiny, gdy ujrzała Ludwikę blednącą, z załamanemi rękoma... i niemal osłabłą. Serafina, przypisując to wzruszeniu, pośpieszyła po wodę, lecz ze zdumieniem wpatrywała się w nią, nie mogąc wytłumaczyć oznak trwogi... śladów płaczu — braku tej radości, którą się znaleźć spodziewała.
— Co ci jest? spytała — jesteś dla mnie zagadką?
— A, nic mi, nic — daruj, droga pani... Jestem szczęśliwa... alem siedziała sama, przyszły mi jakieś myśli smutne, byłam w nich pogrążoną... znękaną. To odejdzie — to nic...
— Jedno tylko wytłumaczy cię — szepnęła Serafina — odgaduję co się w twem sercu dzieje... lecz — na Boga... cierpliwości. Ty kochasz! Miłość prawdziwa cierpliwą umieć być musi...
Serafina westchnęła. — Któż przyszłość odgaddnie... miejmy nadzieją... ach! miejmy nadzieję!
Słowa te brzmiały dziwnie, jak gdyby nie dla Lusi tylko były powiedziane... odbijało się w nich uczucie własne. — Ludwika spojrzała na nią zdziwiona.