Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hm! rzekł Babiński — z jakiego boku?
Paczoski ruszył ramionami — rozeszli się, a ojciec poszedł do syna. W troskliwości wielkiej siadłszy przy nim na kanapie, pocałowawszy go w czoło, rzekł:
— Mój Martynianku... ja tam nie wiem, ale bywają różne wypadki. Jeśliby się trafiło naprzykład żeby Lusia, w której ty się niepotrzebnie kochasz, za mąż szła albo co... chociaż o tem mowy nie ma — proszę cię i rozkazuję jako ojciec, żebyś mi żadnego głupstwa nie zrobił.
Martynian popatrzył na ojca, nie odpowiedział nic, a gdy Babiński wyjechał, wpadł do Paczoskiego z krzykiem i rozpaczą.
— Kochany Paczoski — wiesz, ojciec mi coś powiedział, co nie może być bez znaczenia... Musiał słyszeć że Ludwika za mąż wychodzi.
— Ojciec panu to mówił? zawołał pedagog.
— Dał mi do zrozumienia bardzo wyraźnie, zawołał Martynian...
— Ojciec?
— Ale tak! Ty wiesz! zaklinam cię! mów.
Paczoski się wahał, wypraszał, wyprzysięgał, wreszcie naglony musiał przyznać, że coś podobnego od Babińskiego słyszał, lecz że to jest zapewne niedorzeczna plotka.
Biedne chłopię, jak piorun rażone, zerwało się.
— Jeśli w tem jest choć cień prawdy, zawołał — ja muszę jechać ażeby temu przeszkodzić, choćby mi przyszło życiem nałożyć.
— Na miłość Boga... pan krokiem nie masz prawa się ruszyć!