Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jej rękę — choć nie mam prawa badać, co się w twojem sercu dzieje, zrozumiałem je.
— Niezupełnie — rzekła Adolfina — niezupełnie... i zupełnie nigdy go nie zrozumiesz...
Micio umilkł.
— Posłuchaj pan — dodała, spierając się na oknie i schylając głowę ku niemu — posłuchaj... Ja kocham innego, a idę, a wyjść muszę za tego... który mi jest więcej niż obojętnym... Pożałuj mnie...
— Ale dlaczegóż pani tak nagle, tak pośpiesznie, uczyniłaś to postanowienie?
— Miałam powodów wiele. Nie chcę dłużej żyć nadziejami bez przyszłości... trzeba zerwać raz ze snem... trzeba się zbudzić... trzeba żyć, albo sobie umrzeć... O! pan mnie nigdy nie zrozumiesz, to mnie boli. Dziś nasz dzień, mylę się mój tylko dzień ostatni, daj mi pan rękę, daj mi słowo, że cokolwiek się z nami stanie, zachowasz mi dobrą, gorącą przyjaźń naszą dziecinną, serdeczną. Ja panu przysięgam, że ją w sercu dla niego dochowam wiernie, do zgonu. Wszak dwom czystym duszom starczy takiego węzła do szczęścia... Wszak to szczęście mieć przyjaciela, któremu się ufa i wierzy, mieć przyjaciółkę i siostrę... Nieprawdaż?
Mieczysław pochylił głowę na wyciągnioną mu rękę, gorącemi usty dotknął jej i Adolfina poczuła na palcach dwie krople, dwie łzy, które mu z oczu padły. Stłumionym głosem, wstając żywo, zawołał:
— Pani... wierz mi pani... ta chwila.. nigdy mi w życiu nie wyjdzie z pamięci... lecz... pozwól mi po niej iść, oddalić się, uciec... niech ona będzie... ostatnią...