Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łych sił dopomagać — nie prawdaż, panie Mieczysławie?
Z przymusem uśmiechnął się Ordęski.
— Jestem na usługi, rzekł.
Jak zapowiedziała Adolfina, tak się spełniło — lecz dzień ten był, mimo pozornej wesołości, męczarnią ciężką dla Mieczysława, tak dziwnie obchodziła się z nim trochę w istocie upojona, ale nie szczęściem — panna prezesówna. Ile razy wyszła matka — przychodziła do niego ze wspomnieniami młodości, dzieciństwa raczej, z których się niby śmiała, łykając łzy. Mieczysław potrzebował całej siły ducha aby nie dać się sercu wyrwać z krzykiem boleści, lub z niewczesnem wyznaniem tego co czuł... Oczyma może się zdradzał, usta pozostały zapieczętowane. Gdy nareszcie powrócił do domu złamany temi kilku godzinami tortury, padł na łóżko bezsilny, znużony, sądząc że z niego nie wstanie. Tęsknota niewysłowiona ściskała mu serce, żal, rozpacz, smutek... chmurzyły mu całą przyszłość. Noc spędził w gorączce.
Nazajutrz stawił się sługa z Rowina.
— Mówili mi, że pani prezesowa przyjechała wyprawę robić, i że pana dobrodzieja zabrali do pomocy — pan pewnie dziś nie pojedzie? — zapytał służący.
— Nie wiem, istotnie kazano mi zostać, rzekł słabym głosem Ordęski, lecz jak tylko wyjechać będzie można, ruszymy natychmiast, natychmiast.
— Jak pan każe Jaśnie pani dysponowała żeby we wszystkiem się stosować do rozkazów jaśnie pana.
Ukłonił się i wyszedł. Mieczysław chciał zaraz wstać, lecz uczuł się tak słabym, że ledwie zwlókł się