Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedz mu więc, żeś nas nie zastał, a nie zminiesz się z prawdą, dodał Micio — ja tu jestem przypadkiem i chwilowo... a Ludwika została na wsi...
— Doprawdy? podchwycił pedagog.
— Daję panu słowo. W ten sposób, kochany panie Paczoski, choć go nie zadowolisz, ale nie podsycisz przynajmniej nieszczęśliwego marzenia kuzynka, któremu koniecznie wybić to potrzeba z głowy.
— Ale któż mu to wybije z serca! westchnął Paczoski, spuszczając głowę smutnie. — Już to nam obu się nie wiedzie. Wiesz pan, panie Mieczysławie, to tak jak mnie z moją Władysławiadą. Lat tyle pracy sumiennej, nonum praematur in annum, fraszka, dusiłem z górą lat osiemnaście to dziecię ducha mojego w tece i — ot co mnie spotyka! Gdym tu był przeszłą razą, po długich dreptaniach, Zelman powiada, czekaj pan, ja to dam panu Malinowskiemu przeczytać; jeśli to co warte (tak mi powiedział!!), jeśli to co warte — pogadamy. Dał mi rewers formalny, zostawiłem kopią. Teraz przybywam, pierwszy mój krok do Zelmana. Pytam niespokojny — a cóż? Ten głową kręci... ni to ni owo... Cóż powiedział pan Malinowski? — Mówi że to tak sobie! Słyszy pan. Władysławiada tak sobie! — a potem dodaje Zelman: — wiesz pan co, ostatniem słowem dam jegomości trzydzieści rubli. — Gdybym się nie hamował, ubićbym go był mógł w miejscu, ale Pallas wstrzymała dłoń moję... Nie rzekłem nic, tylko — Żydzie, oddaj mi rękopis. Zaczęli szukać, i gdzieś w kącie, w pyle, obryzgany, zeszkaradzony, podarty, znalezio-