Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naprzykład? — drżącym nieco głosem spytała Adolfina.
Lusia nachyliła się do jej ucha, przyłożyła rękę i cichutko szepnęła:
— Serafina!...
Usłyszawszy to Adolfina, pomimo wielkiej mocy nad sobą, podskoczyła na siedzeniu i zawołała:
— To nie może być!
— Dlaczego?
— Dlaczego... zmiłuj się! ja nie wiem... ale mnie się nie zdaje — trzęsąc główką, mówiła Dolcia — nie... nie!
— Ja się nie sprzeczam... chociaż... chociaż może miałabym pewne powody i dowody...
— No, to mówże mi otwarcie, wszystko... mów — gorąco chwyciwszy ją za ręce, poczęła przyjaciółka — mów! błagam...
Lusia nie spostrzegła wcale gorączki, z jaką Adolfina te słowa wyrzekła.
— Trudno-by ci powtórzyć, opowiedzieć wszystkie odcienia, drobnostki, które oko siostry chwyciło... lub serce sobie stworzyło ze strachu... z troskliwości. Serafina jest dla nas anielsko-dobrą, ma serce dla wszystkich wylane, lecz... dla Micia, powiadam ci, jest więcej niż siostrą. Czasem aż jestem zazdrosną... Ona go tak rozumie, odgaduje, tak się z nim godzi!
— Znajdujesz to? zimniej, miarkując się pytała osmutniała przyjaciółka.
— Tysiąc na to mam dowodów — kończyła Lusia. — Od czasu jakeśmy tę drogą dla nas znajomość z łaski waszej zrobili, ileż pociech, ile jej winniśmy