Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Równie zaciekawioną, a daleko więcej podrażnioną była Adolfina, która pochwyciła z kolei Lusię, wychodzącą od gospodyni i pociągnęła ją z sobą na ganek. Noc była prześliczna. Siadły na ławeczce pod bluszczami.
— Otóż pięknie! — zawołała Adolfina — tylko co myśmy przyjechały, a twój brat, jakby od nas uciekał, rusza ztąd, co to ma znaczyć?
— Właśnie mnie o to ta dobra nasza Serafina pytała — uśmiechnęła się Lusia — to wcale nic znaczyć nie może, oprócz tego, że my ludzie biedni mamy potrzeby i interesa, których wy, ludzie możni, zrozumieć nie chcecie. Nic dziwnego. Mieczysławowi każda chwila droga... potrzebuje książek, tych swoich preparatów, nie wiem tam czego...
— Nudny pedant z niego — przerwała Adolfina — a my tośmy już i preparatów niewarte! Niegrzeczny!
Lusia ją pocałowała. — Droga moja! nasz los przyszły od jego pracy zależy.
— A, moja Lusiu, wiem o tem, wiem, i nie mogę się gniewać, to jest, nie powinnabym, a przecież zła jestem na niego... Tak nam tu z nim było dobrze i wesoło.
Lusia westchnęła i zamyśliła się.
— Ja — rzekła — nie dziwowałabym się nawet Miciowi, gdyby uciekał ztąd jedynie dlatego, aby się nie rozpieścić. Przynajmniej mnie nieraz na myśl przychodzi, że wy nas psujecie... Pomagamy wam do zabawy... ale nawykamy do próżnowania, nabieramy obyczajów niewłaściwych, odzwyczajamy się od pracy... Potem przychodzi się zamknąć w ciasnej izdeb-