Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stał tak nieruchomy, gdy Adolfina sama ku niemu podeszła.
— A cóż-ci to pan starej przyjaciółki swej nie poznał? — zawołała, wyciągając doń ręce obie.
— Miałbym prawo, boś pani tak... tak...
— Zmieniła się i zbrzydła? nieprawdaż — poczęła figlarna Adolfina.
— A! nie wyzywaj-że pani...
— Nic nie wyzywam, tylko pamięć dawnej przyjaźni.
— Ta nie zgasła.
— O to mi tylko idzie.
W tej-że chwili, ledwie kapelusz zrzuciwszy, Adolfina wybiegła przed ganek, klaszcząc w ręce i wołając:
— A! jakże tu ślicznie! a! jak tu uroczo! a cóż to za cacko... ten Rowin... a! jakże wam tu rajsko być musi i jaka dobra pani Serafina, że nas tu ściągnęła!
Przybycie gości odżywiło na nowo starą rezydencyą, postrzegła jednak pani Serafina zaraz nazajutrz, iż wesołość ta i to zwiększenie towarzystwa, zamiast przynieść jej nowe szczęście, trochę dawne zmąciło... Nie była już tak swobodną, zdawało się jej że osób zawiele, że rozerwaną jest nadto, że traci Mieczysława... Było to jakieś przeczucie niebezpieczeństwa, którego jednak widzieć nie mogła, o którem dotąd nie wiedziała wcale.
Dla hrabiego towarzystwo pani Burzymowej szczególnie i wesołość Adolfiny, były bardzo pożądane. Stary dziękował synowicy, że miała myśl tak szczęśliwą.
Mieczysław, wróciwszy do swej baszty, uczuł się