Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się na intencyą brata, we łzach i niepokoju wyszła z kościoła, niepewna co z sobą zrobi, chciała pójść do przyjaciółki, lecz pozostając w domu, rychlej mogła się doczekać wiadomości od brata... poszła więc do swej izdebki niepewnym krokiem, jakby przeczuwając coś złego.
Godziny wydały się bez miary długie, i zmierzchało już, gdy kroki posłyszała na schodach, a potem otwerające się drzwi izdebki Mieczysława i stuk, jakby coś padło na ziemię. Pobiegła, rzucając robotę, co prędzej... drzwi były na pół odemknięte, na podłodze leżały rozrzucone książki... na sofce blady, z oczyma osłupiałemi, siedział Mieczysław... Dosyć było spojrzenia na niego, żeby wyczytać, iż się stało, co się najgorszego stać mogło. Lusia zatrzymała się w progu i załamała ręce.
— Mieczysławie!
— Nie pytaj... nie pytaj...
— Na Boga! czyż niema ratunku?
— Pozwól mi odetchnąć, daj zebrać myśli... opowiem...
Nierychło przyszedł do siebie.
— Przewidywałem — odezwał się w końcu — że mnie to spotkać musi... ale stało się gorzej, niż przeczuwać mogłem... Nie byłem panem siebie... Inne egzamina poszły mi trudno, ale zdałem je, rozgorączkowany, świetnie... Ci, co radzi byli widzieć mnie upokorzonym, byli zmuszeni przyklasnąć. Kolej przyszła na niegodziwego Variusa. Zimny, uśmiechnięty, słodki, począł mi zadawać pytania. Z przebiegłością sofisty rzucał je w ten sposób, aby mnie obałamucić, alem się pochwycić nie dał. Widziałem na jego twa-