Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie życzę więc byś go poznał jako człowieka... Lusi trzeba nakazać ażeby się chwili nie namyślała i dała mu zaraz odkosza.
Rozmowa była drażliwa, Mieczysław siadł przy siostrze zmieszany, ale Martynian nadszedł z Paczoskim i to ich od dalszych rozpraw ochroniło.
Biedny chłopak, ledwie się przywitawszy z panią domu, przyszedł do kuzynki i korzystając ze szczęśliwego składu okoliczności, bo go nikt nie odpędzał, cały czas przy niej pozostał. U stołu umiał się przy niej umieścić, słowem upoił się zupełnie, nie domyślając, że ona w tej chwili mimowoli więcej dumała o starym profesorze, niż o przyjacielu młodości.
Dla rozerwania pochmurzonych gości pani Serafiny, szczęśliwie się nadarzył Paczoski, który rozwodził się nad swoim poematem skromnie, ale z prawdziwie ojcowską wielomównością. Ponieważ był jeszcze z rana w kilku księgarniach, miał więc wiele przygód nieprzyjemnych do opowiadania...
Wieczorem Martynian przyszedł się pożegnać z kuzynką, której przyniósł bukiet, kosztujący pewnie tyle, ile jej kilkudniowe utrzymanie. Ze łzami — cichym głosem dopraszał się od niej trochę pamięci. Łykał słowa aby nie powiedzieć zawiele, a tak mu się one do ust cisnęły... Naostatek przyrzekł uroczyście że — bądź co bądź — przyjedzie znowu... bo długo bez nich wyżyćby nie mógł. Lusia była milcząca. Żal jej było Martyniana, a dać mu nadziei, której sama nie miała, nie mogła.
Nic jej nie mówiąc, Mieczysław, któremu cóś szepnęła jeszcze Serafina po obiedzie, pobiegł co