Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ni — praca się marnuje — talenta jałmużny proszą — kto nie ma poparcia, ginie.
— Ale Mieczysław znajdzie poparcie! przerwała Serafina. — Powiedziałaś, mówiąc o profesorze, że jest zacnym człowiekiem.
— Tak sądzę...
— A gdybym ja to właśnie podała w wątpliwość — zniżając głos, poczęła Serafina. — Jest to znakomitość naukowa, człowiek z wielkim talentem, rozumny... ale... ale... w świecie uchodzi za przewrotnego, za chciwego, za człowieka bez zasad żadnych i niebezpiecznego wielce... Przeżył do siwych włosów, po cudzych karkach drapiąc się coraz wyżej, nie szczędząc kolegów... nie wzdrygając się płaszczyć gdzie mu to pomódz mogło.... dorobił się majątku... różnemi środkami, dziś ludzie się go boją... milczą, chwalą... ale zacnym nikt nie nazwie.
Biedne dziewczę, bledniejąc, słuchało opowieści Serafiny.
— Mieszkając w mieście, mówiła ona, oddawna się spotykałam z różnemi o Variusie opowiadaniami. Człowiek ten żył wiele i zostawił po sobie w wielu kołach i rodzinach niemiłe wspomnienia... Dla ciebie i brata, który go widzi na katedrze, wymownie wykładającego swój przedmiot, z tą twarzą spokojną, jasną, opromienioną, która zdaje się zwiastować czyste sumienie, profesor może się wydawać — zacnym uczonym... ale ci co go znają bliżej, nie dadzą mu tego imienia. — Zacnym nie jest... ma na sumieniu nie jedne łzy, nie jedno nieszczęście rodziny... i...
Serafina nie dokończyła...