Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Siostra milczała, chwilę zdawała się namyślać, zwróciła się ku obrazowi N. Panny, jakby z niego miała zaczerpnąć siłę i postąpiła do brata.
— Miciu — rzekła — mówmy poważnie, mam ci coś do powiedzenia takiego, co może zmienić los nasz na lepszy. Namyśliłam się, badałam siebie, mam pewne postanowienie, potrzeba mi tylko ażebyś ty się nie sprzeciwiał.
— Cóż to jest? — zawołał, zrywając się z krzesła Mieczysław — przestraszasz mnie.
— Bądź spokojny, Miciu — siadaj i słuchaj — ale wysłuchaj cierpliwie, a daj mi się wyspowiadać do końca. — Widzisz jak nam idzie ciężko, szczególniej tobie, bo ty biedaku na głowie swej wszystko dźwigać musisz. — Znasz mnie, marzycielką nie jestem, dzieciństwo i młodość oduczyły mnie snów niebezpiecznych. Poznałam smutki życia, nim dowiedziałam się o — szczęściu że istnieje — nie mam też do niego ani prawa, ani roszczeń żadnych, wiem że potrzeba cierpieć i znosić cierpliwie. Lecz jeśli się nastręcza sposobność ulżenia losowi własnemu i tych którzy sercu są drodzy — na cóż odrzucać i kaprysić?
— Do czego to zmierza, proszę cię? — spytał Mieczysław.
— Słuchaj, dowiesz się, mówiła poważniej coraz Lusia. Varius mi się dziś oświadczył...
Mieczysław zerwał się jak oparzony z krzesła.
— Seryo?
— Najzupełniej, odpowiedziałam mu że potrzebuję kilka dni namysłu i porady z tobą, że bez ciebie nic stanowić nie chcę.