Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zdrowi — rzekł Martynian.
— A pan tu sam?
— Tak jak sam; wprawdzie towarzyszy mi p. Paczoski — ale — przybył tu za swemi interesami, chce sprzedać swój poemat.
— I rodzice pańscy wiedzą że sam tu przybyłeś? — spytała strwożona Lusia.
Martynian spuścił głowę.
— Tego ja nie wiem, zamruczał pocichu.
— Jakże pan możesz o tem niewiedzieć?
— Bo ja — nie mieszkam w Babinie, odparł z pewnym rodzajem dumy młodzieniec.
Lusia podniosła oczy zdziwione.
— Jakto? — pan?
— Rodzice mi oddali Zanokcice, i mama pozwoliła mi się rządzić jak mi się podoba. A że do gospodarstwa różnych rzeczy było mi potrzeba, musiałem przyjechać.
— Jednakże — nie bez wiedzy mamy? — szepnęła, trwożąc się o następstwa, Lusia.
— Mama, nie wiem doprawdy, czy wie że pojechałem.
— Ależ, panie Martynianie — zawołała, rzucając robotę Lusia — jak pan mogłeś się narażać na następstwa tego kroku. Ciocia przecie wie że my tu jesteśmy, łatwo się dorozumie iż nas odwiedziłeś, ile ztąd nieprzyjemności.
— Dla was? dla kuzynki? — przerwał Martynian.
— Ale nie — dla pana.
— Ja do nich jestem przygotowany, — spokojnie odezwał się przybyły. Chciałem kuzynkę widzieć ko-