Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

twej rady. Wiesz, że nasz chłopiec jedynak, to oko w głowie, to skarb cały nasz. Udało mi się go wychować niezgorzej, mogę powiedzieć że wcale na niepospolitego ukształcił się człowieka. Cóż z tego... oto go napadły nudy, melancholia, o której ci wspominałam, chłopiec mi w oczach mizernieje i przepada... Co tu robić? co z nim począć?
— Pani dobrodziejko — odparł konsyliarz — jako lekarz i jako przyjaciel to tylko pani powiedzieć mogę, że zbyt troskliwie chuchane rośliny najczęściej żółkną i mizernieją. Chłopiec ma lat z górą dwadzieścia, a trzymacie go jak czternastoletniego w domu, z guwernerem. Jemu trzeba swobody, trzeba łamania się z życiem, trzeba walki, wrażeń.... a choćby i wyszaleć się nieco.
— A! niech pan Bóg broni! — przerwała Babińska. — To mi śliczny ten wasz system... puścić żeby się wyszumiał! Zapewne... zdrowie straci, wpadnie w złe towarzystwo.
— To mu państwo dajcie zajęcie.
— Jakie?
— Alboż ja wiem? niech gospodaruje, niech podróżuje, niech zostanie niedopieczonym literatem... zawsze to lepiej niż nie robić nic i mrzeć z nudów.
— A ja mówię, kochasiu — odezwał się nareszcie Babiński — niech tak idzie jak u nas w kraju obyczaj... Dać mu wioskę, niech gospodaruje. Będzie źle, no toż przez to nie zginiemy... ale się tem ożywi...
— Za oczyma! — zawołała matka.
— Ale go pani tak wiecznie przy sobie trzymać nie możesz... do ożenienia nie pora.
— A! niech Bóg broni! — przerwała matka.