Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówisz mi komplement, szepnęła Klara, a doprawdy inaczéj ci się za niego odwdzięczyć nie mogę tylko wzajemném oświadczeniem, iż gdybym miała głupstwo to popełnić i iść za mąż... to tylko za dobrego jak wy, starego i wypróbowanego przyjaciela.
— Ale nie za mnie? spytał baron.
— Hm! jak ci się zdaje?
— Mnie się zdaje, że nadto mnie pani znasz, abyś mogła pójść.
— Nadto, nie, bo to bezpieczeństwo stanowi, gdy się zna złe i dobre strony... ale tybyś się ze starą jak ja kwoką nie ożenił?
— Przepraszam... ożeniłbym się.
Podała mu rękę:
— No, to zgoda!
Zygmunt uradowany w rękę ją pocałował, ale Klara skoczyła mu na szyję.
— Pamiętaj tylko, bałamuctw żadnych! to warunek! będę się gniewała...
A charge de revanche.
— To się rozumie...
— Ludzie się dopiero zdziwią, gdy o tém posłyszą! zaśmiała się Klara...
W istocie zdziwił się niejeden, a najprzód ojciec Zygmunta, który wyglądał, że matką nowéj dynastyi będzie jakaś znakomita cudzoziemka herbowna, tu zaś... hrabstwo owo było dosyć świeże, a dom, z którego wyszła Klara, trącił skartabellatem... Szczęściem u nas drzewa genealogiczne podlane deszczem złotym, rosną łatwo, a w starożytnościach się rozpatrując, znajdzie tam każdy co mu potrzeba... Umieć tylko szukać należy. Z innych względów małżeństwo