Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stawując go na pastwę Angielkom, sam odjechał z majorem. Redke go jakoś nie odstępował.
W hotelu zastali już posłańca od radcy, który żądał widzieć się z szambelanem natychmiast. Major pozostał tymczasem w mieszkaniu barona.
Stary z wyrazem niepokoju na twarzy, poruszony, widocznie zmuszając się do cierpliwości, któréj nie miał, przywitał wchodzącego skinieniem.
— Radbym, rzekł po chwili ponuro, bolesny ten obowiązek, jaki spadł na mnie, odbyć co najrychléj; zobowiążesz mnie pan szambelan, ułatwiając mi jak najprędsze widzenie się z córką.
— Wszakże dziś jest to niepodobieństwem, noc... odezwał się baron. Możeby lepiéj odłożyć na jutro?
— Po co odkładać? przerwał radca: ja nie jestem panem siebie i wzruszenia mojego. Miej waćpan litość nade mną... To, co się dokonać musi, niech się dokona... teraz, zaraz, natychmiast, jak najprędzéj proszę.
— Lecz należałoby naradzić się!
— Ja? radzić się? z kim? ja? tam, gdzie idzie o dziecko moje? Ja nie potrzebuję rady niczyjéj oprócz mojego sumienia i serca, odezwał się radca. Sprawa to moja przedewszystkiém, oddajcie ją mnie i bądźcie spokojni.
Wyrzekłszy to z pewną dumą, radca przeszedł się po pokoju.
— Sprowadziłeś mnie tu pan, nie dręczże mnie oczekiwaniem... Miéj litość, proszę...
Zmieszał się nieco baron, nie spodziewając się takiego nalegania, lecz pomyślawszy uległ.
— Idę natychmiast, rzekł, pomówić z agentem, którego użyłem do odkrycia tego schronienia; a jeśli rzecz możliwa...