Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kością niezmierną, i szambelan zbudził się znużony na dworcu kolei, usłyszawszy wykrzykniętą Genewę.
Tu oczekiwał już na niego telegramem zawiadomiony major Redke. Radca, ledwie rzuciwszy okiem na tę figurę, siadł do powozu i rozkazał się wieźć do hotelu.
— Pan szambelan dobrodziej odda mi tę sprawiedliwość, iż na nagrodę pracowałem sumiennie i dokazałem czegoś, co się cudem nazwać może!... Dokazałem niepodobieństwa!
— Ale jesteś pewien?
— Jak najpewniejszy, bom z kryjówki sam na moje oczy widział Fratellego...
— I nie spłoszyłeś ich? nie uciekną?
— Jakim sposobem? dokoła ich żandarmi pilnują! Musiałem użyć pomocy policyjnéj, ale zresztą nie ważyłem się na nic stanowczego do przyjazdu pańskiego... Spodziewam się, że uwzględniając to, iż zrobiłem, czegoby nikt nie mógł inny dokonać, premium będzie powiększone....
Major zatarł ręce. Szambelan ponury prawie go nie słuchał.
— Premium musi mi zaliczyć z góry! rzekł w duchu major: inaczéj nic... kto wie co późniéj być może.

∗             ∗

Przybywszy do Genewy, szambelan przeprosił radcę, iż go opuścić musi (za co się ten bynajmniéj nie gniewał), i prawie nie spoczywając, bo był niezmordowany, gdy szło o najwyższe życia cele (to jest: pieniądze), pojechał zaraz do syna. Major uprzedził z góry, iż Zygmunt o niczém nie wie; mógłby był bowiem rzecz całą popsuć...