Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja cię nie wychowałem na anachoretę, prawił. Wielka rzecz, że się raz nie udało. Być może, iż w tém i mojéj winy jest trochę; lecz grając o tak wielka stawkę nie wstyd się i pośliznąć. Cóż u licha! przypatrz się małżeństwom naszych pierwszych rodzin, wejrzyj w pożycie, które nikomu nie jest tajne. Spotkasz się z mnóztwém tego rodzaju przygód, których rozsądni ludzie tak tragicznie nie biorą. Na tym wielkim świecie to chleb powszedni. W małym, na który nikt nie patrzy, o którym nikt nic nie wie, dzieje się podobno może gorzéj jeszcze. Główna rzecz, by człowiek niezawisłość sobie wyrobił i majątkową podstawę; — reszta — kto tam na to zważa! Abdykować się nie godzi nigdy...
Ale ani te, ani wyrazistsze jeszcze kazania z przykładami, nie zdawały się działać na Zygmunta. Chciał bądź co bądź wyjść z zasadzki, w którą wpadł. Szambelan nie był przeciwko temu, ale... zawsze dodawał: „Moyennant finance...” U niego to było pierwsze i ostatnie słowo.
Zdawało mu się w końcu po kilku tygodniach, iż Zygmunta nieco przerobił i przywrócił do stanu quo ante belium. Potrzeba mu było odjeżdżać, chciał bowiem i w Zabrzeziu się pilnować. Nie byłby może śmiał opuścić syna, gdyby los nie nastręczył mu pożądanéj pomocy.
Gdy już Zygmunt do sił przychodził, major Redke, choć odprawiony, ale niedający się odprawić, przyszedł raz o stan zdrowia barona się dowiedzieć. Szambelan go tu poznał. Redke nie był trudny do ocenienia: na pierwszy rzut oka każdy w nim musiał awanturnika dojrzeć, dogodnego do usług, chciwego grosza, nieoglądającego się na sposoby nabycia go...