Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o numer omylił... ale przekonał się, że nie... Zatém Olimpia musiała niewygodne to zmienić mieszkanie, nic mu nie powiedziawszy. Zszedł nieukontentowany na dół do rządcy hotelu.
Rządca miał antypatyę do szambelana, który go z wysokości swéj gwiazdy traktował, jako rzeczywisty radca stanu, czego Szwajcar nie chciał zrozumieć; nie wstał więc nawet, widząc go wchodzącego.
— Dokąd się przeniosła ta pani z pod Nr. 25? pani baronowa Dobińska?
— Hę? odparł Szwajcar przewracając ogromną księgę leżącą przed nim: baronowa Dobińska?... baronowa wyjechała wczoraj jeszcze...
Szambelan zbladł.
— Dokąd? zawołał przyskakując.
— A co to do mnie należy? zimno i szydersko rzekł rządca.
Nie śmiejąc pytać o więcéj, baron zmieszany widocznie, nie chcąc dać poznać, jak go to obeszło, skinął tylko głową i odszedł...
W istocie na chwilę postradał całą umysłu przytomność, w sieniach stanął, myślał i powtarzał sam do siebie: „Odjechała! odjechała!”
Zygmuntowi w tym stanie zdrowia, w jakim się znajdował, niepodobna było nawet o tém powiedzieć. Ojciec mimo mocy nad sobą, nie był pewien, czy potrafi ukryć wrażenie. Widząc, że oczy sług szydersko się na niego zwracają, z wolna poszedł do mieszkania.
Ostateczności téj nie przewidywał wcale, témbardziéj, że człek oględny ułożył tak sprawy domowo jeszcze przed odjazdem, ażeby kassa została przy Zygmuncie. Zapewniało to od podobnéj, nigdy wszakże