Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale co świat powie? szepnął on.
— Ja do tego świata nie należałam, nie należę, i mowa jego dla mnie zupełnie jest obojętna. Rodzicom chciałabym oszczędzić zmartwienia — świat może mnie potępić... Podwójném dziś przywiązaniem chwytam się ciebie, mój drogi: miłością dawną i wdzięcznością nową, za to, że mnie od nikczemnego człowieka uwolnisz, którego samo zbliżenie kalało.
Rozmowie téj wieczornéj nie było końca... ale Klara czuwała, aby się nazbyt nie przedłużała... Chciała wyprawić Bratanka... Olimpia puścić go nie chciała... Wzgląd tylko na niebezpieczeństwo i zemstę Zygmunta zmusił ich do środków ostrożności. Umówiono się więc nazajutrz bardzo rano znaleźć się u brzegu jeziora... popłynąć szukać domku gdzieś u jego brzegów skrytego w cieniu drzew, i tam kilka dni przepędzić, póki się z Zygmuntem ułożyć coś nie da. Olimpia odzywała się ze wzgardą i pewnością, że okupi się ofiarą jakąś, że odzyska swobodę.
Nic łatwiejszego niż wśród tych ślicznych ustroni szwajcarskich znaleźć dach, co czeka gości... i gotów szczęście lub boleść przytulić. Tegoż dnia około południa, o godzinę drogi od Genewy, nastręczyło im się czego szukali. Płynąc spostrzegli na pochyłości wzgórza zielonego, wśród małego parku ocienionego odwiecznemi drzewy, domek z zielonemi zamkniętemi okiennicami, na którego ścianie i na poblizkim murze ogromne napisy świadczyły, iż był: „A vendre ou à louer.” Dom niezbyt świeży i niepiękny, całego uroku pożyczał od krajobrazu i otaczających drzew. Może niejedno chwilowe szczęście słało tu gniazdo, i niejedna śmierć wyszła temi zamkniętemi drzwiami. Teraz zdawało się, że tu nikt już nie mieszka od