Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zatém... zrobię śledztwo...
Pomacał się po kieszonkach Redke.
— Idę zaraz, trzeba korzystać z chwili, ale na nieszczęście zapomniałem sakiewki w domu, a ci ludzie lubią gotówkę.
Zawstydzony nieco Zygmunt dobył pięć luidorów i położył je na stole przed gościem, który skwapliwie schował je do kieszeni, wstał i począł się żegnać.
— Będziemy wiedzieli co się z nim stało! dodał. Bądź pan baron spokojny... Jutro spodziewam się przynieść wiadomość. A jeśli się pan nudzisz w domu, dodał ciszéj, czemużbyś nie chciał wieczoru spędzić u miłéj naszéj doktorowéj? Osoba dystyngowana bardzo... a uważałem, co rzadko, że się jéj pan podoba... Wspominała mi o nim i dopytywała parę razy... Dom miły, towarzystwo poważne... bo niekażdego przyjmuje... Z rzadkim taktem kobieta...
Zygmunt wysłuchał téj mowy z obojętnością grzeczną, i złożył się bolem głowy, który go spocząć zmuszał... Redke pożartowawszy jeszcze, z pięciu luidorami w kieszeni, wesoły... wysunął się za drzwi.
Zniknięcie Fratellego dawało do myślenia i znowu potwierdzało domysły, nabierające coraz więcéj prawdopodobieństwa...
— Jeśli nie potrafię go pochwycić, rzekł Zygmunt: przegrałem sprawę... Trzeba go wyzwać i zabić.

∗             ∗

Nazajutrz, gdy po bezsennéj nocy poprzedniéj, zasnąwszy głęboko, zbudził się pan Zygmunt nierano, i ująwszy sobie kelnera, posłał go się dowiedzieć, co się z paniami dzieje, doniesiono mu, że hrabina jest