Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to przypatrywała się Olimpii z uwagą wielką, i przestrach jakiś a zdziwienie malowało się na jéj twarzy...
— Chodź tu bliżéj do światła, rzekła prowadząc Olimpię i pilno w oczy jéj zaglądając. Tyś okropnie, okropnie zmizerniała! tyś doprawdy chora!...
Olimpia smutno się uśmiechnęła i szepnęła głosem prawie niedosłyszanym:
— O! nie... tylko... tylko tak jestem szczęśliwa...
Hrabina przerażona puściła jéj rękę. Zamilkła, i obejrzawszy się na kręcącą Szafrańską, dała znać ruchem, że na dalszą rozmowę poczeka. Stara sługa snadź domyśliwszy się, że przyjaciołkom może być zawadą, spytała czy hrabina nie żąda herbaty? i zabierała się do wyjścia. Pani Klarze nic potrzebniejszém nie było nad wyjaśnienie położenia, wyrzekła się z chęcią herbaty i podziękowała za nią. Zygmunta zamyślenie, smutek i wynędzniała twarz Olimpii napełniały ją ciekawością gorączkową.
— Moje serce drogie! chwytając za obie ręce przyjaciołkę i gwałtem sadząc ją w fotelu naprzeciw siebie, poczęła hrabina: siadaj... boję się, żeby ci się słabo nie zrobiło, wyglądasz tak mizerna, jakbyś nie od ołtarza, ale z choroby powstała...
Olimpia spuszczone miała oczy... Słowo nie mogło jéj się dobyć z piersi. Z tą trzpiotowatą, ale dobrą i kochającą Klarą, były niegdyś jak dwie siostry. Ta przyjaźń dotrwała aż do chwili wielkiéj katastrofy... Klarę rodzice właśnie wywieźli z Drezna, aby ją wkrótce potém wydać za mąż. Nie widziały się już późniéj, tylko gdy hrabina nie mogąc wyżyć z pierwszym mężem, szła do rozwodu... Spotykały się rzadko, bo Klara kręciła się po świecie, a tak była