Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sze się liczył, jakiebykolwiek ono było, że się go leśnicy starzy radzili, — czy z gończemi, czy z chartami, czy z wabikiem, choćby z sokołem — co naówczas mało kto praktykował — dał sobie radę. Konia opatrzeć, podkurować, psa ułożyć, na ryby z ościami czy niewodem ruszyć — nie było nad niego.
Na gospodarstwie się też znał, jakby je praktykował; co powiedział z wiosny, sprawdziło się w jesieni. Podkomorzy stary, potem młody, choć oba byli rolnicy dobrzy i ziemianie, radzili się go niejeden raz i nie żałowali. Co dziwniejsza, z prawem był obeznany tak, że można go było do konferencyi z jurystami wziąć — dotrzymał im placu — statuta cytował, korekturę pruską jak niemożna lepiej. Procedurę też praktyczną znał, że się w pole żadnemu kauzyperdzie nie dał wywieśdź. Człowiek był z tych względów w domu nieoszacowany. A choć czuć w nim było ze wszystkiego krew gorącą i temperament żywy, nigdy się nie uniósł. Czasem mu pot kroplisty na czoło z impresyi wielkiej wystąpił, twarz pobladła, a nim do słowa przyszło, już się umitygował — i mówił jak z partesów.
Doskonałymby go nazwać było można, gdyby nie to, że go różnemi czasy napadała ni to choroba, ni to melancholia jakaś. Naówczas od ludzi uchodził, milczał, posępnym się stawał, zadumanym, żółkł, mizerniał, aż póki nie przemógł się i do swego humoru nie powrócił. Czasem kilka razy do roku taka go „chandra“ napadała. Nigdy nie było można przewidzieć kiedy to przyjdzie. Naówczas żeby znać swobodniejszym być, strzelbę brał na ramię i ruszał w las, a niekiedy go i po kilka dni widać nie było. Podkomorstwo, ludzie wielce baczni, potem go ani pytali o nic — i czynili tak jakby nie