Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dam, że dacie. Nie święci garnki lepią — ja też się znam trochę i na prawie i na interesach, będę wam ochotną pomocą.
— Mój dobrodzieju — serdecznie ci za myśl dziękuję — rzekł Woroszyło, ale z tego, co wiem, zdaje mi się, że my we dwóch nawet tego ciężarubyśmy nie dźwignęli. Znam dobrze Hałandzicza, mówiłem z nim nieraz. Dobra są ogromnie odłużone, nieboszczyk był utracyusz, a córka pono nie lepsza. Aby dać rady, potrzebaby najprzód pieniędzy, a tych — zkąd wziąść? Czuryło się zadumał.
— Waćpan jesteś zacny człek — i, mogę z nim mówić otwarcie. Ja wam dobrze życzę. Potrzeba będzie pieniędzy — znajdę takiego, co da — z jednym tylko warunkiem, ażeby nikt nie wiedział: zkąd grosz płynie.
Słysząc to Woroszyło, zdziwione podniósł nań oczy.
— Cóż? zkąd? jak? chyba stary Podkomorzy? — zapytał.
— Tego ja nie mogę powiedzieć? może stary Podkomorzy, ale to musi być sekret.
Słuchaj mnie jeszcze — dodał — o tem nawet Podkomorzemu ani piśnij! Rzecz moja — dosyć, że ja ci pieniędzy dostanę i dam. — Chcę, ażebyś się waćpan do tego wziął, bo mu wierzę i ufam i życzę dobrze! Namawiam na to, proszę. Okazya się zdarza jedyna.
Zdumiony wielce tą natarczywością Adryan, siedział na kamieniu niewiedząc co już mówić.
— Dajcie mi się namyśleć — rzekł: — Wojewodziny nie znam — to, słyszę, baba waryatka.
— Samowolna może, wielka pani, popsuta — a no — niedola ją ściga całe życie, może przyjść do opamiętania. Nie sądzę, żeby się tam było czego