Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panna nadużywasz mojéj powolności, poczęła, tego ju nadto!
— Przepraszam bardzo panią szambelanową, przerwała Justyna — sama wiem, żem zawiniła, ale pani mi raczysz przebaczyć, bo jutro jéj dom opuszczam.
Przyjm pani najszczersze dzięki za opiekę nad sierotą.
— Cóż to za fantazya znowu? Myślisz, że ja cię prosić będę, że się nie obędę?
— Ale ja, pani dobrodziejko — bez żadnéj innéj myśli to mówię — tylko oznajmując jéj, że zmuszoną jestem... dom jéj opuścić.
To mówiąc, drzącą ręką położyła przed nią pęk kluczów.
— Pani mi pozwoli przenocować...
Milusia stała w osłupieniu, ale gniewie razem...
— A więc wolisz waćpanna być metresą Ankwicza, niż rezydentką u mnie? syknęła szambelanowa.
Justyna się zarumieniła. — Pan Ankwicz oświadczył mi się dzisiaj i prosił o moją rękę, ale — mogę panią zapewnić, że ani jego żoną, ani pani ciężarem nie będę.
Zagadkowa ta odpowiedź niezmiernie wzruszyła Milusię, Justyna cofnęła się okazując dobitnie, że dłużéj mówić nie chce, duma nie pozwalała się jéj narzucać. Szambelanowa wzięła klucze (na próbę, czy ich nie zażąda napowrót Justyna) i wyszła nadąsana.
W domu już nikogo nie było oprócz szambelana, który, jak zawsze, musiał wysłuchać żalów, skarg, narzekań boskiéj Milusi, i podzielał zupełnie jéj zapatrywanie się na niewdzięczność téj istoty — która śmiała rzucać tak dom, co jéj dał schronienie — nie dozwalając się dłużéj zamęczać.
— Ona się rozmyśli jutro i na kolanach prosić będzie, abyśmy ją nazad przyjęli — ale nie doczekanie... niech sobie z panem Bogiem... niech sobie lepszego, przyjemniejszego domu szuka. O! to wszystko Ankwicza sprawa.
Nie rychło się uspokoiła piękna Milusia i usnąć mogła.
Zaspali téż wszyscy długo na dzień.