Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oba zagadnięci nic nie odpowiedzieli.
— Jeśli kilka miesięcy taka frekwencya potrwa, panowie posesyonaci porobicie fortuny. Wyrazy te zwrócone były ku Borysewiczowi.
— A niechno pan kapitan obliczy, co nas tu życie kosztować będzie, kiedy już wszystko we dwójnasób zdrożało... Na targu się niczego dokupić nie można. Ledwie fura stanęła, już ją kozacy i żołnierze obstąpili z jednéj, a przekupnie warszawscy z drugiéj strony... Gdzież tu się ubogiemu mieszczaninowi docisnąć.
— No — no, zawołał kapitan — tak to się pierwszych dni zdaje — będzie ono inaczéj. Zarobicie pieniędzy dużo.
— Ino nie ja — dodał Borysewicz.
— Waćpaneś dworku nie najął? zapytał kapitan.
— I nie wynająłem i nie wiem, czy najmę.... dopierobym sobie kołtuna do głowy przywiązał... Kapitan wąsa kręcił... zbliżył się do Borysewicza i rzekł mu cicho:
— Jabym wam postawił porucznika od jegrów, strasznie dobry człowiek... mielibyście z niego dochód, boby się stołował!
— A niech mnie ręka boska broni! krzyknął Borysewicz — za nic w świecie.
Kapitan śmiał się... Wtém ksiądz Patrycy bardzo grzecznie pokłoniwszy się odszedł, a oni sam na sam zostali.
— A toż dla czego? ciągnął daléj kapitan, niby to Moskale nie ludzie, a między nimi są i bardzo dobrzy...
— A czemużby nie mieli być, mruknął majster, nie mówię nic — tyle tylko, że ja żadnych żołnierzy nie lubię, choćby z pułku Michała Archanioła, mojego patrona...
— No, to cóż będzie! jak się tak wszyscy wymawiać zechcą, cóż ja z kwaterunkiem zrobię?
Nic już nie mówiąc Borysewicz obejrzał się do koła, sięgnął pod połę do kieszeni aż się pochylił. —