Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ślicznie, kunsztownie prawdziwie wykonany stryczek! Ja nie wiem, czy sułtan wezyrom skazanym piękniejsze posyłać może.
I rozśmiał się ruszając ramionami. Justyna drżąca ustąpiła do onka.
Szambelan ręce załamał, Kastaliński się śmiał.
— To łotry, Polaki! zawołał, to koncepta!!
— Taka to wdzięczność za trudy nasze i znoje! począł Ankwicz. A przemawiałem przecie wczoraj i pozawczoraj tak patetycznie o ucisku, że ani Szydłowski ani Ciemniewski lepiéjby nie potrafił. Kimbar mi podał rękę.
Wszyscy milczeli, piękna Milusia podniosła rączkę białą ściśniętą w kułaczek, podobny do bułki pszennéj.
— A! to waryaty! to szaleńcy! to ludzie, którzy swojego ani cudzego życia za nic nie mają. O mały włos... chodziło, żeby Rautenfeld nie wyszedł i nie dał znaku... jakby palnęli z armat do sali.
Zakryła sobie oczy, a Kastaliński się śmiać począł...
— Na honor! zawołał, armaty nie były nabite, tylko lonty pozapalane.
— A kto ich tam wie? westchnęła szambelanowa. Szambelan zbladł i poprawił peruki.
Dziękował Bogu, że wczoraj się tam nie znajdował, bo ze słabém swém zdrowiem za przyzwoite znalezienie się ręczyćby był nie mógł.
Ankwicz korzystając z tego, że pułkownik uspokajał gospodarzy oboje — zbliżył się do panny Justyny i szepnął jéj poufalsze powitanie.
Odwróciła twarz od okna...
— Masz pan powóz? zapytała.
— Stoi przed domem.
— Ja koniecznie pomówić muszę... Znajdziesz mnie w swojéj karecie.
I domówiwszy tych słów, nie czekając odpowiedzi, zakręciła się po salonie... jakby szukała czegoś — i wyszła...
Szambelanowa poprowadziła za nią oczyma...
— Pułkowniku, szepnęła do Kastalińskiego, baw