Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie było sposobu nic rozpocząć, nic zrobić. Miączyński wystąpił z wnioskiem, aby wysłać deputacyą do Sieversa. Król wyznaczył do tego Sułkowskiego, Bielińskiego i Platera.
Rautenfeld, który miał rozkaz nie wypuszczać nikogo, nie przeczył wyjściu.
Z zamku na Horodnicę — przy największym pospiechu, kawał drogi... wiedziano, że miano czas do spoczynku. Sala przedstawiała nie po raz już pierwszy — widok dziwny milczącego zgromadzenia, które spoczywa w groźném jakiémś oczekiwaniu. Posłowie posiadali na miejscach z pochmurnemi twarzami, milczenie nastąpiło po gwarze, zaledwie cichym szeptem przerywane. Król na tronie, podparty na stoliku, papiery przeglądał z twarzą smutną. Można było niemal rozpoznać po rysach tych ludzi tak różnych usposobień uczucia, jakie w nich mieszkały...
Wrzawliwa opozycya milczała z usty zaciśniętemi, z czołami pooranemi, z rękami zaciśniętemi na kolanach. Niektórzy pospuszczawszy głowy patrzali w ziemię, inni osłupiały wzrok wbili w sufit... Na większéj części znać było jeszcze wrzącą namiętność, którą zwolna ukołysywało znużenie. — Innym drgały ręce i całe ciało mimowolnemi ruchy zdradzało burzę wewnętrzną...
Józefowicz, Miączyński i przewódzcy sieversowskiéj szajki naradzali się po cichu, z podełba spozierając na swych milczących przeciwników. Dawano sobie znaki porozumienia — pisane kartki przesuwano kryjomo z rąk do rąk...
Ankwicz z góry wpatrywał się w ten ciekawy obraz z zajęciem człowieka, który nic nie ma lepszego do roboty nad badanie ciekawego zjawiska... Niekiedy uśmiech przelatywał mu po ustach.
Rautenfeld zdawał się drzemać. Niekiedy wchodził oficer od warty i w obliczu Izby odbierał rozkazy, salutował, odchodził. Naówczas oczy wszystkich zwracały się na niego i opozycya ścigała go wzrokiem szyderskim.
— I to się sejmem nazywa! szeptał Karski.
Po nadzwyczaj długo przeciągniętém oczekiwaniu