Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nim postacie różne, a co go najbardziéj męczyło, to że żony nie mógł zobaczyć. Widział tylko ciągle Kastalińskiego i tłum, który mu się ruszyć nie dawał... Chciał powstać z krzesła, nogi miał poprzywięzywane do niego i przyrosłe do posadzki... A że pomimo to było mu wesoło, sądził, że to się przecie jakoś kiedyś skończyć musi.
Obok niego tuż siedział Ankwicz, który rozmową z Justyną był zajęty...
Mówili z sobą ciągle...
Rozmowa ta rozpoczęła się ze wstrętem i pogardą — ale zręczny minister umiał ją tak prowadzić, że się wkrótce stała poufałą, że obudziła już tylko uczucie politowania dla niego...
Ankwicz mówił w ogóle o świecie i ludziach... o życiu.
— Do życia nie wiele przywięzuję wagi, powiedział w końcu. Księża mają słuszność, takie to wszystko zmienne, ruchome... niestałe, że trzeba chwytać chwile a rachub długich i na daleką metę nie składać...
— Więc całe życie składałoby się z przypadków bez ciągu?..
— Takiém ono jest, piękna pani, odparł Ankwicz, a gdy los dozwoli spędzić taki wieczór u boku uroczéj.. jak ona istoty... więcéj się domagać nie mamy prawa... Niech jutro, co chce, przyniesie.
— Ale to okropne! odezwała się Justyna.
— Wszystko jest okropne na świecie, — dodał Ankwicz... i my nawet... chwilami anioły... a potém... zbrodniarze... Ainsi va le monde!
— Bardzo mi pana żal...
— Dziękuję pani! Ale proszę nie żałować mnie, a jeszcze kiedy nie odmówić mi znowu takiego szczęścia...
I znowu płynęła rozmowa bujając dziwnie, a Ankwicz jak przykuty nie ruszał się z miejsca...
Justyna w ciągu niéj podniosła oczy na galeryą, na któréj była muzyka... i zbladła... w kątku stał ukryty brat jéj i z założonemi na piersiach rękami patrzał na nią smutny...