Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dając Wszeborowi rękę — młode ptaszę... Przyhołubisz je potem, gdy twojem będzie. Czasu mieć będziesz dosyć.
I cicho szeptać z nim zaczęła.
Na wyżkach słychać było jakby wybuch płaczów, jęków i oburzenia. Drzwi się otwarły nagle, wybiegła z nich Zdana i znikła...
Belina stary, Tomko, Hanna zeszli się naradzać i szeptali długo... Tomko z siostrą odeszli potem na stronę i mówili z sobą po cichu, a gdy Wszebor się wysunął, ściągnięto Mszczuja do narady. Kupka ta to się schodziła, to rozchodziła, długo w noc, a gdy Mszczuj do brata na nocleg powrócił, nie odezwał się do niego słowa i jak stał rzucił się spocząć, głowę okrywszy.
Wszebor czuł w nim gniew i nie śmiał mu nawet swojego szczęścia zwiastować.


XIII.

Przyszła w tym roku wiosna, gdy się jej chyba jedne spodziewały skowronki, a ludzie w zimę jeszcze wierzyli, przyszła niespodziana, jednej nocy ciemnej lecąc z południa na ciemnych wiatru skrzydłach. Wczoraj jeszcze leżały śniegi, białe i lśniły się od mrozu, na rzekach trzaskały lody, obłoki ciężkie jak wory napchane śnieżnią, ciągnęły sinemi szlaki od północy. Kury zapiały niespokojne, wiatr przypadł gdzieś do ziemi i usnął, była cisza. Wtem zdala zahuczało, nadbiegał wicher z południa, wilgotny, zmęczony, zjawił się bocian, a nawet niespokojna jaskółka.
I stała się wiosna, nie ta spokojna i wonna co później przychodzi goić rany, zasiewać kwiaty i świecić słońcem gorącem, ale wiosna wojownicza, która ze starą zimą bierze się za bary i walczy, póki jej nie zwojuje.