Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak mówiła królowa, a pewnie gdyby nie owo natchnienie Boże i wola cesarza, trudnoby było Kaźmirzowi oprzeć się naleganiom i namowom matki
Takeśmy się z nieprzebłaganą panią rozstali i król pojechał z nami...
— I Pan Bóg mu już dał jedno zwycięztwo — wykrzyknął Lasota — około niego skupi się rycerstwo, odwaga w serca wstąpi, trwoga padnie na Masława... Bóg z nami!
— Bóg z nami! — rozległo się po izbie całej i jakby duch nowy wstąpił w serca wszystkich, powstali, podnosząc ręce a powtarzając!
— Bóg z nami!


XII.

Nie było w pobliżu innego bezpiecznego schronienia, w któremby Kaźmirz mógł tymczasową swą założyć stolicę; Olszowe Horodyszcze musiało się nią stać na chwilę. Tu więc, gdzie Bóg dał pierwsze zwycięztwo, postanowił Kaźmirz czekać na drugi oddział cesarski i na gromadzące się rycerstwo własne, ztąd rozesłano po kraju gońców, aby zwoływali kto żył i pozostał. Ztąd gotowano się ciągnąć przeciwko Masławowi, wiedząc, iż on ze sprzymierzeńcami swymi silny opór stawiać będzie. Tu czekano na posły i posiłki z Rusi, których lada dzień się spodziewano. Jakoż jednego dnia z rana, nadbiegł goniec oznajmiający o powracających posłach z Kijowa, z którymi jechali bojarowie, wiozący dobre słowo kniazia i obietnicę rychłej pomocy.
Radość w obozie stała się wielka. Trzeciego dnia nadjechali oznajmieni posłowie, bojarowie kniaziowscy, z drużyny jego starosta Torczyn, Tiwun Paramon i ogniszczanin Dobryń, z małem ale pokaźnym pocztem, z którym się szczęśliwie, mimo Masławowych oddziałów po kraju rozpierzchłych, dostali