Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co się działo, a liczniejszego niż był domyślając się nieprzyjaciela.
Otoczeni ciemnościami, słysząc krzyki i jęki, ogarnięci strachem, poczęli się rozbiegać.
Wszebor i Mszczuj na koniach siedząc, bili, siekli i tratowali co napadli, inni im dopomagali dzielnie. Stało się to tak szybko, niespodzianie, że gdy nazad do wrót przypadli, ledwie oczom wierzyć chciano, widząc ich z powrotem.
Wszebor wracał jako zwycięzca, wesół, szczęśliwy, dumny. — Witano go, przyklaskując mu, tylko Belina syna uścisnąwszy, rzekł stłumionym głosem:
— Nie mogłem wam wzbronić! — Daj Boże tylko, byśmy krótkiej radości nie opłacili drogo!
Do rana nic nowego nie zaszło, dzień cały minął na pozór spokojnie. Na dole w wielkiej izbie, na wyżkach u kądzieli rozprawiano tylko o tej wyprawie. Zdana chlubiła się bratem, a mówiąc o nim, nie wiedzieć jak wtrąciła czasem słówko o Mszczuju. Czerwieniła się potem sama, oglądając trwożliwie — i serce jej biło.
Na starym Belinie nadzwyczajnej radości z odniesionego zwycięztwa wcale widać nie było, chodził po kątach i mruczał. Może przeczuwał, że między pospólstwem coś się knuło i gotowało. Sobek podsłuchawszy rozmowę, nie spieszył z doniesieniem o niej gospodarzowi. Ucieczka jednego z tych ludzi zaniepokoiła go, wziął się do posłuchów gorąco.
Gdy Wszebor z ochotnikami nocą wybierał się uczynić wycieczkę, między ludem powstał ruch, Sobek skorzystał z tego i z za węgła ukryty podsłuchał przekleństwa, groźby, narzekania. Lud ten w oblegających czuł braci, im życzył lepiej, a na zamku oprócz jednego jawnego nieprzyjaciela, drugiego zaczajonego pod bokiem trzeba było strzedz się i pilnować.