Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie, po długim pochodzie już w głęboką noc, kazał się najprzód jadącym uciszyć, potem stanąć Sobek, bo się las przerzedzać zaczynał i zdało się, jakby się już zbliżali ku dolinie, wśród której stało Olszowe Horodyszcze.
W istocie dolina, którą mieli przed sobą była ową Olszowy, a w pośród niej nad rzeczką Olszanką wznosiło się Horodyszcze, na kopcu dosyć wysokim i mocno obwarowanym. W dolinie nie było żywej duszy, nad rzeczułką tylko ślady były świeże jeszcze ogromnego zbiegowiska wydeptane, wyleżane, wypalone miejscami. Głownie zgasłe, koły przy których konie stawiano, jamy na ogniska pokopane w ziemi, kupy kości białych zalegały dokoła.
Zaledwie z lasu się wysunęli w dolinę, gdy na gródku posłyszeli nawoływanie, znać ludzie czujni, spostrzegłszy ich, zaraz się ruszyć musieli. Sobek, który po nocy dobrze widział, dostrzegł, iż po nad ostrokołami ludzie wyglądali tu i owdzie. Im się ku gródkowi bardziej zbliżali, tem ruch silniejszy się stawał. Do wrót wiodła droga stroma, pozawalana umyślnie kamieniami i belkami. Zostawiając za sobą towarzyszów, ruszył przodem pierwszy stary Lasota. Czatowano już nań u wrót, bo gdy huknął i nawoływać zaczął: Belina! wnet mu się odezwano, a w górze na pomoście pokazała się postać jakaś ciemna, mężczyzna z kijem w ręku.
Na usilne ich prośby zrazu nie chciano ich na gródek przyjąć z powodu braku miejsca i pożywienia. Dopiero po długich prośbach i zaklinaniach Toporczyka, ukazał się sam stary Belina.
— Chodźcie wszyscy — rzekł chmurno — chodźcie a nie mówcie nic, aż oczyma własnemi ujrzycie co się tu u nas dzieje.
Wstąpiła tedy pierwsza Spytkowa z córką i ledwie próg przeszedłszy padła na kolana, Bogu i gos-