Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podkomorzy, który od lat kilku dopiero, gwoli swym przyjaciołom politycznym, przebrał się po francuzku, trochę był jeszcze w stroju tym sztywnym, nieco śmiesznym; peruka mu zawadzała, nogi w pończochach marzły, kamizelka nie zastępowała pasa, i z tego powodu zapewne często się w zwierciadłach przeglądał, a zawsze coś na sobie poprawiał. Nie był to nigdy piękny mężczyzna; twarz miał pospolitą, piernikowej barwy, oczy bure maleńkie; lecz nadzwyczajna żywość, ruchawość, gadatliwość i śmiałość w towarzystwie, przyjemnym go czyniły. Jak tylko przybył Buchowiecki, podano śniadanie i panowie zasiedli, rozprawiając de publicis, gdy Śliwka ekonom się zameldował.
Był to suchy, mały, ospowaty człeczyna, nie mówiący wiele, lecz nadzwyczaj sprężysty i do utrzymania porządku rygorem jedyny.
Czemeryński, gdy mu dano znać, że Śliwka czeka w przedpokoju, ponieważ to przerywało rozmowę, niezmiernie się oburzył.
— Na rany Pańskie! niech-że mi da pokój, widząc, że mam w domu tak dostojnego i miłego mi gościa!
To mówiąc, patetycznie ręce wyciągnął. Ale Paweł, kamerdyner, przygładzając włosy, szepnął:
— Sprawa jakaś pilna, extraordynaryjna!
Usłyszawszy to sędzia, pędem wybiegł do przedpokoju, gościa przepraszając. Śliwka stał ponuro,