Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najpierw nim poruszył wielki i miał wybuchnąć, gdy synowa objęła nogi teścia.
— Przebacz jemu! jam winna! Ja go skusiłam, jam wciągnęła, miałam nadzieję, że dla miłości jego mnie przebaczysz. Nie karz nas, zlituj się i bądź miłosiernym!
Strukczaszyc bełkotał coś niezrozumiałego, zasłaniając sobie oczy.
— Erazmowi przebacz! Jeślim ci nienawistna, nigdy ci się nie pokażę na oczy, zniosę twój gniew z pokorą. Jemu wróć serce ojcowskie!
Hojski łkał, poruszony mimowoli, chylił się, chcąc podnieść klęczącą.
— Nie wstanę od nóg twoich, aż mu przebaczysz!
Głos poruszający, płacz kobiety, przypomnienie syna, — złamały wkońcu Strukczaszyca.
— Gdzie on jest? — zawołał słabym głosem.
— On nie śmiał stanąć przed tobą, nie wie nawet żem tu przybyła! Jeśli litujesz się nademną i nad nim — pozwól, bym cię zabrała z sobą. Przywiozę mu szczęście, a sama do zgonu ci będę wdzięczną.
— Daruję — przebaczam, wyjąknął ręce wyciągając Hojski. Bóg z wami! Niech wszystko będzie zapomniane!
Leonilla porwała się ręce jego całować; starzec osłabły musiał siąść, aby siłę odzyskać.
Ta śmiałość, z jaką synowa goniła za nim, i niezrażona jego surowością, gotowa była znieść na-