Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czorem, za gościnność złożywszy powinne dzięki, radby wyruszyć w podróż.
Oparła się temu Kasztelanowa, pragnąc sędziego zapoznać, przy drugim obiedzie, z osobami wpływowemi, któreby mu się w przyszłości wielce przydać mogły. — Czemeryński w każdym innym razie nieochybnie-by przyjął z wdzięcznością tak pożądane zaproszenie; ale teraz — teraz jedno miał na myśli: powrót conajrychlejszy do Łopatycz i rozprawę ze Strukczaszycem. Próżne więc było naleganie.
Po obiedzie Kasztelanowa omało się nie rozpłakała; przywykła była do tych dzieci przybranych — zabraknąć ich miało w pustym domu. Łamała ręce. Szczęściem ta tęsknota nie mogła trwać długo, bo w naturze Kasztelanowej było z dnia na dzień zmieniać i przywiązania i wstręty — a zapominać wszystko.
Całą resztę dnia tego pakowano się na pierwszem piętrze, sposobiono do drogi. Czemeryński pomimo zabiegów córki, zięcia unikał, nie zwracał się wcale ku niemu, zaledwie mu odpowiadał — nie widział go. Kilka razy Leonilla wymówiła to ojcu na ucho.
— Daj-że mi czas, ażebym się do niego przyzwyczaił — odparł Czemeryński — nie sposób, abym odrazu miał pokochać. Niech na to zasłuży.
Pożegnanie z Kasztelanową było jaknajczulsze,