Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

knie zarastała, a i nareszcie jej porozrzucane stare drzewa pozostawiano między budowlami, i po brzegach jakby obszycie z olch zostało dokoluteńka.
Z pośrodka tej gęstwiny i zieleni wyglądał dwór stary, co się zowie okazały, choć w znaczniejszej części drewniany; dalej, to tu, to owdzie, stały lamusy, serniki, kaplica, skarbiec — wszystko porządne, na podmurowaniach kamiennych, a że się tam ludzie kochali w tem, żeby to pięknie wyglądało, wyspa niemal cała była poobwodzona płotami z polnych kamieni, o które nietrudno w okolicy. Te szare głazy, przybłędy z zamorza, gdy się do nich poczepiają rozchodniki, chmiel, perestapy, białe polne powoje, co migdałami pachną — rozkosz patrzeć, jak to śliczne.
Od gościńca kobryńskiego do dworu, przez Prudnik prowadził most fundamentalny, bo i szeroki tak, aby pańska kolasa wygodnie po nim przejść mogła, i na palach dębowych, gęsto pobitych oparty, że się nie ugiął pod największym ciężarem.
Mówiono o Łopatyczach, że tam jak u Pana Boga za piecem się siedziało, a uchowaj Panie, zawieruchy jakiej, można się było nawet jakiś czas i bronić.
Rzeczka, choć niepokaźna, głęboka była i grzęzka. Ludzie w niej łapali piskorze, raki, a kaczki i gęsi miały prawdziwą rozkosz, bo mogły odbywać podróże daleko poza dwór, najczęściej też dopiero na noc wracały. Była i sadzawka, w które