Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet nie mógł, a ciekawość go piekła. Byłby może sam wyruszył na teatr wojny, gdyby mu Arona przestroga nie przychodziła na pamięć, że Strukczaszyc gotów strzelać. Narażać się na jego kulę nie miał najmniejszej ochoty. Ranek wydał się sędziemu jak wiek długim; mszy świętej księdza ex-definitora doczekać się nie mógł, a chciał jej tego dnia, na intencyę „pomsty nad grzesznymi“ wysłuchać.
We dworze, z powodu, że i wielu dworskich potajemnie się na ochotnika wybrało z ekonomem, cichuteńko było. W kapliczce znalazła się kupka niewielka. Sędzia modlił się, klęcząc; był najmocniej przekonany, iż Bóg powinien mu był dopomódz do tak chwalebnego dzieła.
Gdy słońce się nad horyzont podniosło i dzień zaświecił wesoły a pogodny, Czemeryński wziął to za dobry prognostyk.
Napiwszy się kawy, w pokoju wytrzymać już nie mógł. Korciło go, na podwórzu posłuchać czy choć daleki odgłos dzieła sprawiedliwości go nie dojdzie. Obrachował nawet, iż tak niewielka przestrzeń dzieliła go od lasu, taka cisza panowała w okolicy, że pięćset siekier koniecznie tu słyszane być musiały.
Właśnie ksiądz ex-definitor wyszedł był po śniadaniu w dziedziniec i zobaczył sędziego czatującego i przysłuchującego się; ku niemu też pośpieszył.