Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go nieszczęścia cieszyć nie należy, choćby dotknięty nieprzyjacielem był. Asindziej go pognębionego dobijać chcesz?
— Jestem w mojem prawie! zawołał Strukczaszyc
— Ale nie w Chrystusowem! odezwał się ks. Dagiel. — Nie! Ja nad tem boleję; wiesz asindziej dlaczego?
— Hm? — spytał nieco zmieszany stary.
— Oto dla tego, — począł poważnie proboszcz, — bom widział to, nie raz, ale sto razy, na oczy moje, iż kto się z cudzego nieszczęścia cieszy, kto z niego korzysta, ten własnego jest blizkim.
Ten rodzaj proroctwa, wypowiedziany z jakimś przyciskiem, zmieszał Hojskiego.
— Co-bo acan dobrodziej, straszyć mnie chcesz! — zawołał.
— Bynajmniej — odezwał się ks. Dagiel, życzę waćpanu jaknajlepiej; ale się obawiam o niego. Masz waćpan jedynego syna, tak jak sędzia jedną ma córkę, a dobrze-by ci było, gdyby on poszedł nie po twej woli i serce ci zakrwawił?.. Prawo Boże powiada: nie czyń drugiemu co tobie niemiło. W tem „nie czyń“ mieści się zarazem — i — „nie życz“.
Tak, panie Strukczaszycu, to prawo Boże.
Hojski nic nie odpowiedział. Wspomnienie syna tknęło go mocno.