Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mniejsza-by było o wioski, ale patrzajże kto je zagarnie — krzyknął. Niepoczciwy Strukczaszyc będzie tryumfował! On! wróg! a ja upokorzony, zwyciężony będę musiał uledz temu niegodziwcowi i zważ! pomyśl, kalkuluj!
Leonilla nie zdawała się czuć tak silnie tych następstw jak ojciec. Spuściła głowę tylko.
— Za tego Niemca ja wyjść nie mogę — dodała — nie mogę.
— Zgubisz więc mnie! — wołał sędzia.
— Chcesz, ojcze, żebym siebie zgubiła! — podchwyciła Leonilla.
Czemeryński zamilkł; spojrzał kwaśnie na córkę i zdziwił się, niewidząc na jej twarzy poruszenia, trwogi, — nic oprócz energii, której złamać się nie spodziewał.
— Więc o jedno cię proszę — zawołał — nie zrywaj, rozmyśl się, zostaw mnie i jemu nadzieję.
— Która się nie ziści — powtórzyła Leonilla, bo ja ojcu powiadam, że za niego nie pójdę nigdy, ani teraz, ani za lat dziesięć, choćby był dziesięć razy bogatszym, a nam jedne tylko Łopatyńce zostały.
— A może to być, że ci zbóje i ostatnią wieś zabiorą! — krzyknął sędzia.
Córka nic na to nie odpowiedziała; zbliżyła się tylko do ojca, objęła go za szyję — przytuliła się doń.