Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pastliwą i natrętną, czułą, nalegającą — łzy miała w oczach.
Erazm milczał jeszcze, napawając się tylko podbudzoną jej czułością dla siebie, bo mu obie ręce dawała całować, i niemal raz — piękną główkę na ramię jego pochyliła. Francuzka za niego podjęła się opowiedzenia na swój sposób tego, co się stało.
— Nie należy kryć przed tobą — odezwała się patetycznie, iż miłości waszej grozi niebezpieczeństwo, rozłączenie — srogie próby! Prawdziwa miłość zrażać się niemi nie daje; rośnie wśród cierni jak róża, jak Salamandra w płomieniach żyje! Tyran ojciec, mający już podejrzenia, odkrył jedną z pamiątek, którą p. Erazm zachowuje! Może go uwięzić, kazać mu się oddalić, szpiegować. Nasze najmilsze wieczory przerwać się mogą na długo. Serca wasze nie wytrwają bez pokarmu, bez związku; potrzeba już dziś obmyśleć jak z sobą macie korrespondować.
Francuzka mówiła prędko, gorączkowo, chwytając to p. Erazma za rękaw, to p. Leonillę, za suknię, spoglądając to na nią, to na niego — zapalając się, jakby chodziło o nią samą.
Oni spokojnie sobie w oczy patrzali, a że dziewczęciu w nich łzy stanęły, Erazm ukląkł i chciał jej nóżki całować; ale ona pierzchnęła, uciekła, schowała się za drzewo i zawstydziła, zagniewała się sama na siebie.