Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— U mnie laku? — i ruszyła ramionami Blandyna. — Strukczaszyc wyszedł.
Troskliwa ciocia, posłyszawszy zamykające się za nim drzwi, pośpieszyła do szufladki, przypatrzyła się rękawiczce, obwinęła ją starannie, włożyła napowrót i, okrutnie zafrasowana następstwami tego odkrycia, namyśliła się: czyby nie wypadało wyjść naprzeciw siostrzeńca, ażeby go o wypadku uprzedzić?
Trwożyła się, znając gwałtowność i despotyczny charakter brata. Niechcąc być postrzeżoną, tylną furtką wysunęła się z ogródka, i, ponieważ Erazm zawsze wracał od lasu, skierowała się ku niemu. Złożyło się bardzo szczęśliwie, gdyż, nim doszła do zarośli, postrzegła Erazma ze strzelbą i Tyrasa, który do niej skomląc, przybiegł, a na twarzy siostrzeńca takie rozpromienienie wyczytała, taką jakąś szczęśliwość, że się jej straszno zrobiło.
— O! kocha się! — rzekła w duchu. — Erazm zbliżał się — śmiejąc.
— Cóż to się cioci stało? Na spacerze? sama jedna!
Panna Blandyna nie mogła wytrzymać — ani pół minuty.
— Eraziu! — umyślnie wyszłam naprzeciw ciebie, aby cię ostrzedz. Spojrzała mu w oczy bystro.
— Ojciec w stoliku znalazł rękawiczkę!