Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko, że piękny nieznajomy, który składał te ofiary, powinien się ukazać nareszcie.
Zdaje się, iż p. Leonilla, choć nie dawała tego poznać po sobie, domyśliła się odrazu, kto był niespodzianek sprawcą.
Jednego dnia, gdy się tam znajdowały, posłyszały szczekanie psa i nawoływanie na niego. Wybiegł naprzód bardzo piękny wyżeł pstrokaty, a w chwilę po nim, w myśliwskiem ubraniu, z torbą przez plecy, strzelbą na ramieniu, zgrabny młodzieniec. Leonilla się zarumieniła mocno, p. St. Aubin krzyknęła; pan Erazm się ukłonił, a że znajomość zrobiona w Lublinie wcale nie została zapomnianą, żywa się rozpoczęła rozmowa.
Z początku była ona powszechną, ale wkrótce złożyło się dziwnie, bo pani St. Aubin zaczęła rozmawiać z psem p. Erazma (niejakim Tyrasem), który jej odpowiadał szczekaniem, a p. Erazm mówił z p. Leonillą, odpowiadającą mu uśmiechami.
Pierwsze owo przypadkowe spotkanie, nie musiało być przykrem dla stron obu, gdyż w dnie pogodne, p. St, Aubin przychodziła z Leonillą regularnie do kamienia, i p. Erazm nigdy nie chybiał.
Zważywszy, jak nudne i jednostajne życie prowadzono w Łopatyczach, jak tam zbywało na gościach, na rozrywce wszelkiej, dziwić się nawet nie można, iż p. St. Aubin wychowanicę w ten sposób zabawić się starała.