Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie dopytać, gdy ja potrzebuję; a w tym przeklętym Sierhinie siedzisz jak w domu!
— Ja? — zawołał Kaczor, — jako żywo, a któż to powiedział? Jeździłem w powiat Piński do familii, a dopiero zawczoraj ledwie żem z bryczki wysiadł, przysłał do mnie Strukczaszyc, iż potrzebuje. Juścić nie mogłem odpowiedzieć: nie pojadę! Ja z tego żyję, a teraz ciężkie czasy.
— Cóż ten hołysz, skąpiec, matacz, ten jakiś pieniacz, — zawołał sędzia — co on wacanu może dać? Co od niego skorzystasz? Hm! Czy go nie znasz? Każe sobie służyć, a potem czem zgnojonem i stęchłem wykwituje!
— Ja też tam na niego nie rachuję wiele, — rzekł Kaczor z pokorą — ale chudy pacholina, jaśnie panie, opuszczać nie mogę nić, nikogo zrażać ani się nikomu narażać.
— Ja acana kilka miesięcy w żywe oczy nie widziałem! — wymawiał sędzia — hę? godzi się to?
— Miałem własne interesa — tłómaczył się Kaczor żałośliwie — pięcioro dziatek, szóstego tylkoco patrzeć.
Tu Czeremyński poszedł do kantorka i, przerywając rekryminacye, — rzekł — papierów wiązkę dobywając.
— Wiesz co się święci!
Komornik osłupiałą twarz zrobił i głową potrząsł.