Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gościniec około dworu przechodzący wymijał. Panna Blandyna zauważyła to, że ilekroć Kaczor się zjawił, szedł z nim Strukczaszyc do kancellaryi i godzinami tam przesiadywali nad jakiemiś rachunkami.
Niekiedy komornik przywoził z sobą gości, jakich tu dawniej nie widywano, — szlachtę jakąś z okolic bliższych i dalszych.
Gdy ichmoście ci przybywali, traktowano ich obficie, i wprowadzano także do kancellaryi, gdzie p. Blandyna podsłuchała razy parę liczenie pieniędzy.
Nadto dobrze znała brata, ażeby go o lekkomyślne lokowanie kapitałów posądzać mogła; wszelako trwoga ją jakaś ogarniała. Strukczaszyc zaś, ani przed siostrą, ani przed synem z interesów swych nie zwykł się był nigdy spowiadać.
Było w tem wszystkiem coś tajemniczego.
Pan Erazm, wyprawiony do Lublina, dopiero w wielkim tygodniu na święta Wielkanocne miał powrócić. Było i to utrapieniem wielkiem p. Blandyny, że go nie widziała tak długo.
O to też największy żal do brata miała, iż chłopca za światem gdzieś trzymał.
— Niech się przeciera! — lakonicznie odpowiadał Strukczaszyc.
— W domu też znalazłby i co robić i czem się zabawić, a nam starym tak tęskno-by nie było.