Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyłoby majętności tych Hojskich, a raczej Holskich — bo to gołe!
Rozśmiał się. — Nie idzie oto, ale o honor, o punkt honoru, o świętą sprawiedliwość. Tu żadne układy i ustępstwa nie są możliwe, rozumiesz, bo-by zadały kłam mnie i ś. p, ojcu mojemu.
— Że jaśnie wielmożny sędzia ma po sobie słuszność — dodał komornik, tego mapy dowodzą, dukty, kopce, na drzewach znaki.
— A wiolencyą i perfidyą powoli dogarniali, przywłaszczali i dziś tych awulsów rekuperować prawie niepodobna. Dwór ich stoi na moim gruncie!
— Któż to, proszę jaśnie pana, lepiej wie nademnie? — rzekł Kaczor. Jednak to się już tyle czasu ciągnie, że należałoby się dopilnować.
— Tak! mądryś — zawołał Czemeryński. — Ja jestem człowiek, ty mnie znasz, otwarty — prawy, niekryjący w sobie zdrady — a Hojski co? Kto? Mruk, zamknięty, faryzeusz, zpodełba patrzący, wcielony fałsz, inkarnacya obłudy.
Uśmiechnął się Kaczor, aprobując.
— Więc — mówił z zapałem Czemeryński — w sądach ja idę z podniesioną przyłbicą, gościńcem szerokim, on na przełaj, przekupstwem, podstępem. Kondemnuje się, gdy mu potrzeba, niedopuści rejestru, gdy mu wygodniej; potem de noviter repertis,