Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzić; trzeba było widzieć, jakim wzrokiem piorunojącym ścigałem zuchwalca.
Nie! powiadam ci, admirowali mnie wszyscy, winszowali mi, nie mogli się nacieszyć. Strukczaszyc poszedł jak zmyty. Jedno prychnięcie! Tak!
Podajemy tę wersyę skróconą nieco, aby dać wyobrażenie: jak sobie ową przygodę wykładał pan Czemeryński.
Komornik Filemon Kaczor, był to biedny człeczyna, który w istocie dawniej zajmował się pomiarami, później, małoco grosza uciuławszy, nabył lichą wioszczynę w błocie, a miał to nieszczęście, że się we własnej praczce, ładnej dziewczynie, zakochał — i ożenił. Następnie pomnożyła się rodzina; żona z owej ładnej, świeżej dziewoi stała się otyłą babusią; bieda zawitała do domu i p. Filemon Kaczor, niemając tak dalece co mierzyć, bo wszystko już było pomierzone w okolicy, biedę klepał.
Był człowiek mały i z krzywemi nogami, które, gdy stał, nigdy do siebie przystać niemogąc, owal nieforemny wpośrodku zarysowywały. Twarz miał dziobatą, nieładną, na której nawet wąs porządnie rosnąć nie chciał.
Ale zpod powiek wychwytywało się spojrzenie kolące jak szpilka, przenikliwe, rozumne. Pan Filemon też choć z miłości szalone popełnił głupstwo, co nieustannie powtarzał, nie był wcale głupim.