Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nadarzył i podając rękę następnej tancerce, gdy postrzegł, że mu ją nagle wychwycono.
Podniósł głowę zdumiony i zobaczył przed sobą w całym majestacie wdzięków, dumy, młodości p. sędziankę Leonillę. Los się spisał — jak to on czasem umie.
Panna, chcąc okazać nieprzyjacielowi domu, że się mu nawet końca swych paluszków dotknąć nieda, rękę podniosła wysoko, a minkę nastroiła królewnej. Brwi się jej śliczne namarszczyły okrutnie, usteczka wydęły, niebieskie oczy chciały być straszliwie groźnemi; ale taka była piękna, że się jej p. Erazm nic a nic nie uląkł. Owszem śmiało patrzał i oddychał przedziwną wonią pudru, która z jej fryzury się rozchodziła. Nie zapłacił jej za groźbę i zmarszczenie równą monetą, lecz spokojnie a z rodzajem zdumienia, korzystając ze zbliżenia się, zuchwale pożerał ją oczyma! We wzroku nic złowrogiego nie było. Panna już nie wiedziała co zrobić z sobą, gdy szczęściem dla niej, znowu odbito i p. Erazm znalazł się przy p. St. Aubin.
Tu musimy dla zrozumienia tego, co zaszło, objaśnić czytelnika, że szczególnym trafem p. Erazm Hojski, prawie się, nieucząc tego języka — bo go w szkołach jezuickich ówczesnych na programacie nie było, a ojciec z niego modnego kawalera robić nie chciał — wybornie mówił po francuzku. Staruszek ojciec Rodryg Renard, Jezuita, który po łaci-